Idea Gouda Works
W głowie tekst ten noszę od tygodni. Wreszcie jest ten dzień i zasiadam do pisania. I nagle. Nic, pustka.
Tak naprawdę nie do końca wiem po co jest sekcja opisu sklepu, ale przecież ją stworzyliśmy, więc wypadałoby się przedstawić. Czasem wydaje mi się, że właściciele marek odzieżowych wstawiają tę sekcję tylko po to, by się wyeksponować, pokazać, że to oni w tym projekcie są najważniejsi. Mi przedstawienie siebie w dobrym świetle nigdy nie szło najlepiej, co wcale nie oznacza, że jestem skromny. Nazwałbym to raczej znaniem swojego miejsca w szeregu.
Dlatego właśnie nie napiszę niczego po czym moglibyście mi postawić pomnik z jedwabiu. To raczej krótka historia człowieka, który coś sobie kiedyś wymyślił, a w międzyczasie nikt nie powiedział mu by przestał. Finał tej historii jest taki, że jednak jesteście na tej stronie i czytacie ten tekst, więc coś w życiu mi się udało. Nie do końca tylko wiem co lub nie potrafię tego ubrać w słowa.
Pora się przedstawić
Daniel, rocznik 1989, zodiakalna panna, od kiedy tylko opuściłem podwórko na wiosce oddalonej od Łodzi o jakieś 12 kilometrów, mówiono na mnie Gouda. By zrozumieć genezę tej dziwnej ksywki, wypadłoby cofnąć się o jakieś 15-20 lat. Wtedy właśnie starsi koledzy, nadawali nam, gnojom, pseudonimy, które miały nas drażnić. Po miesiącach bycia massdamerem, Hochlandem, cheddarem, łajba z ksywami nagle stanęła i opuściła kotwicę na Goudzie. Bo najłatwiej wymówić przy grze w piłkę, bo zapada w pamięć. Argumentów było sporo. Po prawdzie wcale mnie to nie drażniło tak jak zakładali to koledzy z pagonami na ramionach, miałem do tego – jak zwykło się ładnie mówić – stosunek ambiwalentny. Jako gołowąs chciałem być „jakiś”, chciałem mieć ksywkę. Jest Gouda, ok. Niech będzie Gouda. Nie miałem przecież prawa wtedy nawet przypuszczać, że zacznie tak na mnie mówić spora grupa ludzi, a ja „Goudą” rozpoczynać będę pieśń, którą przedsiębiorcy nazywają „Na fakturkę proszę”. Pierwsze dwa wersy brzmią mniej więcej tak:
„Gouda Works Daniel Tworski,
Dąbrówka Strumiany to nazwa wioski”
Dalej liczę na Waszą wenę.
Ubrania
Kiedyś wpadłem na pomysł – zaprojektuję sobie koszulkę z napisem „Mam krzywy ryj”. To pokłosie tego, że od kiedy tylko pamiętam, wiele rzeczy po mnie spływało, a przynajmniej taki wizerunek chciałem zbudować. Stosunkowo szybko okazało się, że produkcja jednej koszulki, ale wykonanej kompletnie od zera, jest właściwie niemożliwa. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a ja zawsze byłem bardzo głodny. Wiem, brzmi jak zdanie żywcem wyrwane z katalogu przedstawiciela handlowego. Wracając jednak do historii. Po chwili chciałem mieć nie tylko koszulkę, ale i na podorędziu szwalnię, która ją uszyje, konstruktora odzieży dla autorskiego fasonu i szereg aplikacji krawieckich.
Wtedy to, a był rok 2012, po korowodzie masy przypadków, wylądowałem w szwalni na łódzkich Bałutach, gdzie wypytałem o to i owo. Myślałem wtedy, że projektowanie ubrań to bułka z masłem. Ot wybierasz kolor koszulki, mówisz ten nadruk, takie metki i jest. Myślałem dokładnie to co Wy teraz.
Dopiero po latach doszło do mnie, że wprowadzenie guzika na bluzę to proces, który może trwać kilka tygodni, a owy żeton z dziurkami przechodzi przez 3 osoby nim trafi na kawałek dzianiny. Pragnę zaznaczyć – mówimy tu tylko o guziku, najmniej wydawać by się mogło, znaczącym przedmiocie w konfekcji.
Było to jakoś kilka, może kilkanaście dni po premierze wzoru „Beauty Bałuty”, który opublikowałem na łamach właśnie założonego fanpejdża dumnie nazwanego GOUDA WORKS. Szybko okazało się, że idealnie trafiłem w nastającą właśnie w Polsce modę na ubrania lokalne. Ludzie chcieli obnosić się swoim pochodzeniem i reklamować przywiązanie do własnego podwórka, co pasowało mi niezmiernie. Nie dość, że mogłem oddawać projekty osiedlom, ulicom i historii miasta Łódź, to jeszcze ludzie nie wiedząc temu chcieli je ubierać. Niebywałe.
Wspominałem już, że nie da się wykonać jednej koszulki, jeśli ma być ona ozdobiona dodatkami krawieckimi. Czterdzieści, pięćdziesiąt egzemplarzy to jeszcze da się przeforsować w szwalniach, ale nie jedną. Chcąc jednak nadal spełnić swoje marzenie o autorskiej koszulce z własnym projektem, musiałem szybko nauczyć się kompromisów.
Ok, przystałem na 50 egzemplarzy, które przyozdobiło hasło Beauty Bałuty oraz kolejnych pięćdziesiąt z motywem „Od krańcówki do krańcówki”.
Platformą sprzedaży było, wydawać by się mogło, niezawodne Allegro. 4 grudnia 2012 roku, chwilę po godzinie osiemnastej, ruszyliśmy z pierwszą sprzedażą. Owe sto koszulek, o których piszę sprzedaliśmy. Sprzedaliśmy dość szybko, bo w niecałe dwie minuty. Długo myślałem, że to błąd aukcji.
Kiedy okazało się, że nie, miałem już pewność, że siłą nowopowstającej marki ubrań, będzie ich unikatowość, kolekcjonerski nakład, przystępna cena i dbałość o nawet najmniejszy detal. Dziś, pisząc ten tekst z perspektywy 7 lat, wiem jak mocno polityka „kolekcjonerskich nakładów” została wyświechtana przez innych projektantów. Właściwie gdzie nie spojrzeć hasła „nakład limitowany”, choć tak naprawdę nie wiadomo co to oznacza. Taki wabik na naiwnych.
Idea
Odpowiadając zatem na nagłówek tej karty – „Idea Gouda Works”. Utartą dewizą moich prac jest zawsze limitowany nakład. Limitowany nie dlatego, że stworzyłem 70 sztuk danego produktu i nikt więcej nie chce. Nie, to prawdziwe 70 sztuk, a następne ukaże się za rok, pięć lat lub nigdy, co bardzo często ma miejsce.
Dla jednych to sadystyczne znęcanie się nad klientem, a dla innych ekonomiczny strzał w kolano, bo przecież mógłbym mieć z tego znacznie więcej.
Powtórzę zatem po raz kolejny w życiu – ubrania są dla mnie dodatkiem do pracy projektanta grafiki użytkowej. Przyjemnym, ale jednak tylko dodatkiem. Tylko brak presji związanej z koniecznością wydawania nowych kolekcji, sprawia, że moje prace są nadal świeże i kolekcjonerskie. Tak naprawdę kolekcjonerskie.
Dziękuję Ci za to, że tu jesteś oraz za to, że bezpowrotnie straciliście czas na przeczytanie tych kilkudziesięciu słów.
Z wyrazami niegasnącego szacunku,
Daniel Tworski,
Gouda.